czwartek, 29 maja 2014

I see the fire - PROLOG

Beta: Asu-san, dziękuję ♥ ;n;
Nowy tasiemiec, tym razem całkowicie w stylu fantasy. Tymczasem na Satanistę weny nie mam w ogóle. 3: Podobają wam się ff w takim stylu? Bo jestem ciekawa, czy  zacząć pisać również inne paringi. ;w;
***


Zaparzyłem popołudniową herbatę i ukroiłem kawałek ciasta owocowego, po czym skierowałem się w stronę salonu, cicho pogwizdując jakąś skoczną melodię zasłyszaną w radiu. W drodze do mojego ukochanego fotela wyjrzałem przez okno, tęskno wypatrując ukochanego. Akira wyjechał już dobry tydzień temu i do tej pory nie wracał. Nie powiem, martwiłem się o niego dość porządnie. Od czasu wybuchu elektrowni w Fukushimie świat się zmienił, a życie nie było już tak proste i bezpieczne jak dawniej. Westchnąłem cicho. Przy okazji zgarnąłem z parapetu książkę, którą usilnie studiuję od kilku dni. Rozsiadłem się w fotelu, odłożyłem deser na stoliczek przed sobą i zabrałem się za lekturę, wsłuchując się w ciche tykanie zegara.
***
Wybiła czwarta po południu. Herbata w filiżance zadrżała lekko. Ten drobny, prawie że nie zauważalny ruch sprawił, że podniosłem głowę znad książki. Od pewnego czasu byłem aż przesadnie wyczulony na takie rzeczy. Nagle wszystko zatrzęsło się, a z zewnątrz dobiegł rozdzierający uszy ryk. Momentalnie pokój ogarnęła ciemność, jakby ktoś przysłonił na chwilę słońce. Zerwałem się i szybko wybiegłem na podwórko, po drodze biorąc z wieszaka grubą kamizelkę z skóry norek. Po wyjściu podniosłem głowę, od razu omiatając wzrokiem niebo.
- Koron-chan! – krzyknąłem zdenerwowany w przestworza. Do moich uszu dobiegł dźwięk trzepoczących skrzydeł. Cofnąłem się kilka kroków w tył. Niebo przecięła łuna ognia. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem. Po chwili wylądował przede mną młody spiżobrzuch ukraiński.

Witam w moim świecie.

Na co dzień od ponad dwóch lat zajmuję się hodowlą różnych ras smoków. Krótko mówiąc – zawodowo jestem smokologiem. A Koron jest moim nowym podopiecznym. Imię otrzymał po moim starym psie, który, eghem… Przez czysty przypadek stał się elementem jego śniadania. Może to zabrzmi jakbym nie miał serca, jednakże owa sytuacja była idealnym pretekstem do zatrzymania tego smoczka na stałe!
Podszedłem do niego i obszedłem wokół upewniając się, czy nic go nie zraniło. Nie często wydawał jakiekolwiek odgłosy (smoki między sobą porozumiewają się telepatią), a gdy już to robił, chciał mnie o czymś poinformować. Zwykle były to komunikaty o tym, że jest głodny, spragniony albo po prostu coś go zraniło. W szczególności obawiałem się polujących gdzie popadnie łowców, gdyż łuska tych stworzeń była niezwykle cennym towarem na czarnym rynku. Nikt nie pogardziłby też kością, kłem czy śluzem z nosa, dość często używanych w obrzędach magicznych bądź alchemii. Choć w okolicach Miyazaki było dość spokojnie, to nadal wręcz panicznie obawiałem się o życie moich dzieci.
Podszedłem pod jego pysk i spojrzałem w szeroko otwarte, ogromne oko.
- No, Koron. Cóż tym razem? – pogłaskałem go lekko po szczęce. 
Z daleka dobiegł odgłos skrzypiącej furtki. Odwróciłem się. Mój maluszek uniósł głowę i zrobił to samo.  W naszą stronę zmierzał uśmiechnięty od ucha do ucha Akira. Na jego ramieniu siedział Keiji, jego feniks, a w ręce trzymał kurczowo ogromne bladoszare jajo. Od razu pobiegłem w jego stronę. Gdybym tylko mógł rzuciłbym mu się na szyję, jednak tym razem uraczyłem go jedynie namiętnym pocałunkiem w usta. Był nieco poturbowany i brudny, ale w tej chwili liczyło się to, że żył, prawda?
- A jednak ci się udało. – przytuliłem się do jego boku, wbijając wzrok w jajko, które trzymał.
- Gdyby nie on – skinął głową w stronę feniksa – nie jestem pewien czy bym przeżył.
- Dlaczego? – zapytałem, przenosząc wzrok na ptaka, który dumnie oderwał się od jego ramienia, szybując w stronę domu.
- Opowiem ci, gdy wejdziemy do środka. Jestem głodny jak wilk.
Oderwałem się od niego i szybko poczłapałem w kierunku werandy. Akira wyraźnie utykał, jednak mimo to, w miarę dorównywał mi kroku. Zerkałem na niego zmartwionym wzrokiem.
- Nie martw się, to nic. – odparł, gdy zauważył moje spojrzenie. Speszyłem się lekko.
Otworzyłem drzwi prowadzące do środka i przepuściłem ukochanego w nich. Sam wszedłem dopiero po upewnieniu się, że okolica jest czysta. Przezorny zawsze ubezpieczony…

Ściągnąłem z siebie kamizelkę, wieszając ją zaraz obok Akirowego płaszcza, który w jakiś sposób zdążył się w tym czasie pozbyć i odwiesić na miejsce. Samego chłopaka zastałem w kuchni, co nie zdziwiło mnie ani trochę. Odgrzewał sobie mój dzisiejszy obiad, to znaczy kurczaka w sosie słodko-kwaśnym z ryżem. Dodatkowo zniknęły resztki ciasta z owoców leśnych. Ach, ten mój kochany żarłok. 
Usiadłem przy stole, podparłem głowę dłonią i wlepiłem wzrok w jego plecy.
- Jajko leży w salonie. – mruknął, zerkając na mnie kątem oka. Machnąłem ręką.
- Mniejsza już z jajkiem. – odpowiedziałem.
- Od kiedy to? – podszedł do mnie, skupiając się na jedzeniu. Rozsiadł się obok cały czas mnie obserwując.
- Och, weź przestań, skarbie. – przysunąłem się bliżej i poczochrałem mu jego blond włosy. – Ty jesteś dla mnie ważniejszy. A więc? Co się wydarzyło w trakcie drogi?
- Wyjmij mi piwo, proszę.
- Akira…
- No dobrze, dobrze. Podróż przebiegłaby bez problemów, gdyby w Bursztynowym Lesie nie pojawili się Szaracy.
Zamarłem w bezruchu. Przez pewien czas w kuchni było słychać jedynie tykanie zegara, mój oddech i przelotne mlaśnięcia Akiry. Przygryzłem wargę, niepewnie zaczynając:
- Co… Co ci zrobili?
Odsunął od siebie pustą już miskę. Spojrzał na mnie i przetarł usta serwetką.
- Dostałem strzałą w bok i ramię. Głębokość około cala, a grot zatruty. Gdyby nie Keiji nie doczekałbyś się ani mnie, ani jajka, ani wieczornego seksu. – lekko dźgnął mnie w bok.
- A ty tylko o jednym… - mruknąłem, wywracając oczyma – A to?
Wskazałem na pokaźną szramę na jego policzku, która wyglądała na świeżą.
- Aaa, too… Nieważne. Dostałem gałęzią w twarz.
Parsknąłem śmiechem. Zawsze rozbawiała mnie ta jego niezdarność w niektórych kwestiach.
- A gdzie Ruby? – spytałem po chwili. Dopiero teraz zorientowałem się, że nie przyprowadził ze sobą klaczki.
- Nie miała już tyle szczęścia co ja… - westchnął pod nosem i wstał – Ona dostała z palnej.
Odwróciłem wzrok do okna. Akira podszedł do lodówki, otworzył ją i wyjął dwa piwa, po czym wrócił na swoje miejsce. Otworzył jedno z nich, uważnie się mi przyglądając.
- Chciałbym ją przynajmniej jakoś pożegnać… - mruknąłem, obserwując przez szybę śpiącego Korona.
- No way, kochanie. Prawdopodobnie zabrali  jej ciało. – objął mnie ramieniem – Nie smuć się, Takanori. Proszę.
- Wiesz, że nadal ciężko mi się przystosować do ciągłych ofiar… Trochę mi brak tamtego życia.
- Brak ci zdzierania gardła każdej nocy i ukrywania się z naszym związkiem? – popatrzył na mnie sceptycznie, następnie upił spory łyk gorzkawego trunku. – Nie pierdol.
Podsunął mi pod nos drugą puszkę. Posłusznie ująłem ją w łapki i otworzyłem.
- To inaczej. Mam dość życia w ciągłym strachu, że możemy stracić wszystko bądź samemu zginąć. – poprawiłem się.
- To już co innego. Wiesz…  Głównym problemem są ci z Zaćmienia… Ale ich nie sposób pokonać, mają przewagę liczebną nad Stowarzyszeniem Magów. Zresztą mają tysiące lat doświadczenia, podczas gdy biała magia na nowo zaczęła się rozwijać dopiero trzy lata temu. Stoimy na przegranej pozycji.
- Mamy kilku szpiegów u nich, więc…
- Jedynie wśród handlarzy. – bezczelnie przerwał mi w środku zdania. - Szaracy nadal są dla nas ludem mało znanym, choć o nich wiemy najwięcej. A co z Jeźdźcami Cieni, sektą dziwnych stworzeń wyznających Cthulhu, Voldejami, orkami i trollami czy innymi zamieszkującymi tereny samej Japonii? Na świecie jest ich o wiele więcej, Takanori. Nie ma sensu się wychylać, inaczej ludzie całkowicie wyginą. – dokończył stanowczo.
Akira miał rację, o czym doskonale wiedziałem. Jednak nadal trudno było mi się dostosować do teraźniejszej rzeczywistości. On podchodził do tego na totalnym luzie, natomiast ja stresowałem się za każdym razem, gdy podawali wiadomości dotyczące pobliskich rejonów. Zacisnąłem usta w wąską kreskę. Odstawiłem puszkę z piwem na bok, jakoś uwolniłem z objęć chłopaka i wstałem, kierując się do salonu.
- Gdzie idziesz…?
- Obejrzeć jajo. Muszę wyczuć kiedy mniej więcej nastąpi wyklucie się maleństwa, abym mógł się przygotować. Idź weź kąpiel, skarbie, musisz odpocząć.
Odpowiedzi już nie usłyszałem. Znał mnie wystarczająco dobrze, aby wiedzieć, że w takich momentach jak ten należy zostawić mnie samego ze sobą.
Podszedłem do stworzonego przeze mnie prowizorycznego gniazda, w którym leżała szarawa kulka. Przykucnąłem przy niej. Przez chwilę wpatrywałem się w nią, nie odważając się nawet oddychać. Po chwili przyłożyłem dłonie do jego grubej, aczkolwiek bardzo delikatnej skorupki i pogładziłem ją. Fakturę miało gładką, gdzieniegdzie wyczuwałem podłużne, wklęsłe rysy. Przejrzałem się jeszcze dokładnie jego barwie w miejscach wspomnianych, na pierwszy rzut oka niezauważalnych szram. Były śnieżnobiałe, co oznaczało, że młody smoczek niedługo się wykluje.
Odsunąłem się od gniazda, podszedłem do okna, otworzyłem je i przeszedłem przez nie na taras, który porastał srebrzysto-złoty bluszcz. Podszedłem do barierki i oparłem się o nią. Mimo zbliżającej się zimy powietrze wokół domu było ciepłe, między innymi dzięki oddechowi Korona, który znacznie podnosił temperaturę. Z bluszczu wyfrunął mały chochlik, którego zwykłem nazywać Kouchi'm. Zagnieździł się wraz z rodziną w naszym ogrodzie. Chochliki nie były szkodliwymi stworzeniami, więc wraz z Akirą postanowiliśmy je zostawić.
 Kouchi latał wokół mnie, wykonując w powietrzu jakieś dziwne akrobacje. Zaśmiałem się cicho. To zadziwiające, jak w zasadzie z dnia na dzień życie na całej kuli ziemskiej może się zmienić, podważając wszelkie teorie i fakty dotyczące dotychczasowej egzystencji i rządzących nią praw, wychodząc poza granice zdrowego rozsądku, rzucającego nowe światło na otaczający nas świat. Jednego dnia kochasz się w zaciszu swojego mieszkania z chłopakiem, jesteś gwiazdą sceny muzycznej na skalę światową, drugiego porzucasz to wszystko i uciekasz z nim, aby wędrować po swoim kraju w poszukiwaniu bezpiecznego schronienia, bo stolicę zaczęli pustoszyć tajemniczy jeźdźcy pozbawieni twarzy, którzy wyszli z wnętrza ziemi. Brzmi nieprawdopodobnie, prawda? A jednak. 
Zaczęło się niewinnie. 11 marca 2011 roku u wybrzeży Honsiu nastąpiło trzęsienie ziemi o sile 9 stopni w skali Richtera. Zaraz po nim awarii uległy reaktory jądrowe w Fukushimie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że reaktory jeden po drugim zaczęły się... Zapadać pod ziemię. Powstały kilkunastokilometrowe dziury prowadzące do jądra ziemi. Rarytas dla naukowców. Jednak każdy, kto w okresie tygodnia od tego zdarzenia zapuścił się w tamte tereny, już z nich nie wrócił. W tym czasie następowały kolejne niewyjaśnione zjawiska, nie tylko w Japonii, ale i na świecie. Powstało więcej tajemniczych tuneli, z których z czasem zaczęły wypełzać twory rodem z Tolkienowskich powieści, które do tej pory żyły jedynie w książkach i umysłach zagorzałych fanów fantastyki. Część ziemskich zwierząt zaczęła wymierać, pozostałe krzyżowały się przybyłymi, tworząc zupełnie nowe gatunki. Pojawiły się legendarne stworzenia i potwory, w tym smoki, w których bezgranicznie się zakochałem, mimo wcześniejszej niechęci do tego, co "wymyślone". Ale to już inna historia. Na samym końcu zaczęto napotykać tajemnicze postacie przypominające z pozoru ludzi, jednak ludźmi w rzeczywistości nie były.
Zmianom nie uległa tylko fauna planety. W niektórych rejonach klimat uległ diametralnej zmianie, zaczęły rozwijać się nowe rośliny, grzyby… W tym spełniło się moje marzenie posiadania drzewka z czystego diamentu, ha!
Większość ludzi nie dostosowała się do zmian, które zaszły w dość ekspresowym tempie. Wybuchła masowa panika. Niektórzy popełniali samobójstwa, inni ginęli, próbując wytępić nowych mieszkańców. Przez to w ciągu roku liczba ludności zmniejszyła się o ponad trzy czwarte. Ci, którzy przeżyli, zaczęli studiować zasady magii, alchemii, zajmować się handlem bądź hodowlą i ujarzmianiem magicznych stworzeń. Ja i Akira należeliśmy do ostatniej, najmniej licznej grupy.
Nie wiedząc kiedy na tarasie pojawił się ogarnięty już blondyn w samych bokserkach. Przytulił mnie od tyłu, wyrywając tym samym z chwilowego zamyślenia. Wzdrygnąłem się instynktownie, jednak czując subtelny zapach wiśniowego żelu pod prysznic, od razu się uspokoiłem, ufnie wtulając się w jego tors. Akira oplótł mnie rękoma w pasie i przyciągnął do siebie tak blisko jak tylko mógł. Głowę oparł na moim ramieniu.
- O czym tak myślisz, Takuś? – spytał po chwili, bacznie przyglądając się mojej twarzy, która wyglądała aż nazbyt poważnie w tej chwili.
- O wszystkim. – odparłem bez zastanowienia. On wiedział, co mnie trapi, nie musiałem się nie wiadomo jak na ten temat rozwodzić. Chłopak westchnął cicho pod nosem.
- Kochanie… To cię niszczy i nie pozwala cieszyć się pracą, którą, z tego co zauważyłem, wręcz kochasz. – pieszczotliwie pogładził mnie swoim nosem po szyi. Cicho mruknąłem w odpowiedzi. – Chyba wiem, co może cię chwilowo odstresować.
- Czyżby? – odwróciłem głowę tak, aby móc spojrzeć mu w oczy. Zauważyłem w nich charakterystyczną iskierkę, która zawsze towarzyszyła mu, gdy miał ochotę na coś więcej niż tylko przytulanie i pocałunki. Zaśmiałem się w duchu. Tęskniłem za jego bliskością.
- Owszem. A co, już zbrzydł ci stary Suzuki? – złapał mnie delikatnie za pośladek, przez co w pełni się wyprostowałem.
- Stary?  - zachichotałem. – Jesteś ledwo po trzydziestce. A w łóżku z dnia na dzień jesteś coraz lepszy.
- Nie wiem, czy po tak długim czasie nieobecności cię zaspokoję… - wymruczał i wziął mnie na ręce. Posłusznie oplotłem go nogami w pasie. Powoli skierował się w stronę domu.
- Zobaczymy. Choć wątpię, abyś nie podołał temu zadaniu. – odparłem.
- Mhmm…

Weszliśmy do domu. Akira dokładnie zakluczył drzwi i zasłonił rolety, aby nic, ani nikt nie mógł nam przeszkodzić przez resztę wieczora oddawać się przyjemnościom. 

niedziela, 25 maja 2014

Bad Romance [One-shot]

Don't judge me! XD Kolejne opowiadanie, gdzie Ruki robi za pannę lekkich obyczajów. Specjalnie dla Asu, której od razu dziękuje za betę ♥

***

Rezydencja państwa Suzukich. A właściwie pana Suzukiego. Pani Suzuki  zmarła w niewyjaśnionych okolicznościach jeszcze zanim się tu wprowadziłem. Jakoś mi jej nie szkoda. Dzięki temu, że kopnęła w kalendarz mogłem owinąć sobie jej mężulka wokół palca.
Właśnie. Kim jestem? Takanori Matsumoto, lat dwadzieścia pięć. Za dnia pokojówka, zaś w nocy prywatna lalka Akiry Suzukiego. Brzmi niestosownie? Well… I don’t care. Potrzebuję zarówno seksu jak i pieniędzy.  A nie będę stał pod latarnią! To zbyt mainstreamowe. Poza tym nie chcę się zarazić jakimś paskudztwem. Jestem zbyt piękny na to!
To jak się tu znalazłem nie jest jakąś intrygującą historią. Akirę znałem już w szkole średniej.  Był najprzystojniejszym facetem wśród klas trzecich! Ach, taki pierwszoklasista jak ja owych czasów mógł sobie jedynie pomarzyć o choćby jego spojrzeniu. Zauroczył mnie nie tylko wyglądem, ale również swoim charakterem, który po miesięcznych obserwacjach z bezpiecznej odległości wydawał się równie interesujący.  Wraz z upływem czasu się w nim zakochałem, niestety równie szybko przyszedł koniec roku szkolnego, a co za tym idzie, Akira opuścił mury szkoły, pozostawiając maleńką ranę w moim serduszku. Jednak szybko przyswoiłem sobie myśl, że było to tylko chwilowe zauroczenie. A może bardziej… Pożądanie cielesnych doznań? Raczej tak.  Chciałem zaznać jego dotyku, pieszczot oraz tego jak mnie rżnie.
Nie zapomniałem o nim nawet po skończeniu szkoły. Jakieś dwa lata temu, idąc do swej nudnej pracy w sklepie muzycznym, po upojnej nocy spędzonej w jednym z popularniejszych  tokijskich gej-klubów natrafiłem na ogłoszenie mówiące, że Suzuki potrzebuje kogoś do sprzątania domu. Jak to dobrze, że nikt mnie wtedy nie widział! Wyglądałem niczym Lucyfer w wersji chibi, który wyszedł z piekieł, aby skusić kolejną niewinną osóbkę na zaprzedanie duszy.  Szybko je zerwałem i zadzwoniłem na podany numer. Odpowiedział znany mi głos. Jednak potwornie zdziwiło mnie to, że poznał mnie po moim! Przecież rozmawialiśmy lata temu, może trzy albo cztery razy. Ale mniejsza. Po pół godziny miałem już załatwioną nową pracę.
Po tygodniu od zajścia, cały w skowronkach spakowałem swe manatki (niestety  kolekcję zabawek do samo-zadowalania musiałem zostawić… No, bo nie wypada!) i dumnie wkroczyłem na teren posesji Suzukiego. Od razu wyczułem w powietrzu żałobną atmosferę. Nawet Akira, który o dziwo wyszedł mi na powitanie, nie był już tak radosny jak zawsze. Jak dowiedziałem się później od ogrodnika, był to czas świeżo po pogrzebie Moshi… Miyashi… Miyoshi… Nevermind. Jakoś mnie nie interesuje jak ona miała na imię. Ważne, że już jej nie ma.  Od tej pory towarzyszyłem Akirze każdą wolną od obowiązków chwilę. Aż w końcu jednego wieczoru, gdy zaścielałem mu łóżko wrócił totalnie pijany. Zdradzać szczegółów końca chyba nie muszę. W każdym razie dostałem po tej nocy tygodniowy urlop zdrowotny, jak i zyskałem dodatkową pracę. Co prawda nie płacił mi za nią, no, ale mnie to nie przeszkadzało! Wręcz przeciwnie.
Tego wieczora Akira się spóźniał. Grzecznie czekałem w sypialni już ponad pół godziny! Akurat, gdy mam chcicę. Uduszę go dziś.  Albo zadrapię na śmierć. O, to dobra alternatywa. Podszedłem do okna i wyjrzałem przez nie.  Zauważyłem krzątającą się wszędzie służbę. Coś mnie ominęło…? A może wybuchł pożar?
Wtem usłyszałem trzaśnięcie drzwiami i czyjeś kroki. Odwróciłem się na pięcie. Akira. Wyglądał na zdenerwowanego. Obserwowałem go, nie ważąc się nawet oddychać. Podszedł do mnie beznamiętnie i chwycił za włosy ciągnąc do ziemi. Wytrzeszczyłem oczy. Z hukiem opadłem na kolana, jęcząc z niezadowolenia. Nigdy nie był tak brutalny, nawet za pierwszym razem. Szybko rozpiął swoje spodnie, opuścił je wraz z bokserkami do kostek ukazując w pełni wyprężonego penisa. Przysunął moją głowę do swojego krocza.
- Wiesz, co masz robić czy mam ci pomóc? – warknął nieprzyjaźnie w moją stronę.
Spojrzałem na niego gniewnie. Nie musiał mnie pouczać jak mam robić mu laskę! Przerabialiśmy ten temat setki razy. Najdelikatniej jak potrafiłem ująłem jego członka w dłoń, po czym powoli objąłem ustami główkę, delikatnie ssąc i muskając ją językiem. Akira mruknął coś niezrozumiałego pod nosem. I wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Ten idiota zaczął pieprzyć mnie w usta! Wydałem z siebie zduszony krzyk. Tempo jakie przybrał było zabójcze. Mimo usilnych prób dopasowania do niego ruchów głowy, nie udało mi się do niego dostosować. Zacząłem się dławić. Po prostu zabrakło mi tchu. Gdy zaczynałem widzieć już ciemne plamy przed oczami doszedł mi, oczywiście, wprost w usta. Nie mogąc przełknąć, wyplułem część jego spermy na podłogę. Upadłem, starając się złapać oddech. Mógłby przynajmniej ostrzec, że dziś będzie ostrzej… Spojrzałem na niego rozżalony ze łzami w oczach. Będę mu to wypominać do końca życia!
- Takanori… - wyszeptał kucając obok mnie.  Jego głos nagle przybrał ciepłą barwę. Zachowywał się jak opętany! – Musisz mi wybaczyć… Wynagrodzę ci to po wszystkim.
Mówiąc to, subtelnie głaskał mnie w talii. Mimowolnie zamruczałem. Po chwili podniósł moje drobne ciałko i usadowił okrakiem na swoich kolanach. Automatycznie przysunąłem się na tyle blisko, aby nasze ciała stykały się, a mój tyłek spoczywał idealnie na jego kroczu.  Przyciągnął mnie do lekko brutalnego pocałunku. Posłusznie rozchyliłem usteczka, pozwalając wedrzeć mu językiem do ich wnętrza. Tak też zrobił. Od razu dołączyłem do zabawy swój.  W tym momencie również pokazał agresywną stronę swej osobowości. Rzucił mną o łóżko i przygniótł do niego. To mi już nie przeszkadzało, jedynie wzmogło podniecenie. Otarłem się od niego, na co zareagował wzdrygnięciem. Żadnych jęków? No, no… Nieładnie, panie Suzuki, bardzo nieładnie. Oderwałem się od niego, aby zaczerpnąć powietrza. Od razu dobrał się do mojej szyi, znacząc ją od góry do dołu malinkami. Chcąc go bardziej sprowokować, słodko jęczałem jego imię wprost do ucha. Na oślep odpinałem paski od zakolanówek, podczas gdy Akira rozpinał moją bluzkę. A raczej, eghem… Rozerwał ją i rzucił gdzieś w kąt. Spojrzałem na niego. Jego oczy wprost płonęły pożądaniem. Nie chcąc więcej przedłużać, zsunąłem bokserki. Wolną ręką złapałem za jego członka i zacząłem pocierać. Opuszkami palców muskałem przy okazji jego jądra. Do moich uszu dobiegł akompaniament pięknych jęków, które nieudolnie próbowały zostać stłumione. Wyszczerzyłem się w podłym uśmieszku. Jednak Akira postanowił się odgryźć. Nie wiadomo kiedy uwolnił się z moich objęć, naparł penisem na moje wejście i bez żadnego przygotowania wszedł do samego końca. Krzyknąłem. Po moich policzkach spłynęły łzy, które ku mojemu zdziwieniu od razu scałował, co kłóciło się z tym, że od razu zaczął się ostro poruszać. Po chwili krzyk przeistoczył się w jęk i błagania o więcej. Podniosłem lekko głowę, aby móc wyjęczeć mu wprost do ucha:
- Rżnij mnie mocniej…
Na odpowiedź nie musiałem czekać zbyt długo.
- Skoro sobie życzysz… - wydyszał, następnie wyszedł ze mnie i przerzucił na brzuch. Zacisnąłem piąstki na pomiętoszonej kołdrze. Po chwili znów poczułem jego potwora w swoim wnętrzu. Zacisnąłem usta w wąską kreskę, aby nie wydać żadnego dźwięku. Wypiąłem się bardziej, powodując, że coraz bardziej zanurzał się we mnie.
- Mocniej. – rozkazałem, zamykając oczy. Akira bez żadnych oporów wykonał moje polecenie, wchodząc tak szybko, jak tylko potrafił, pod różnymi kątami, coraz to głębiej. Gdy trafił wprost w moją prostatę, wygiąłem się w łuk, krzycząc aż do zdarcia gardła. Kontynuował pchnięcia w to czułe miejsce, a ja czułem, że dochodzę do szczytu. Nie mając siły krzyczeć, doszedłem z piskiem wprost na łóżko, następnie opadłem na nie bezwładnie. Akira nadal korzystał z mojego zmęczonego ciała, póki nie doszedł. Biała, ciepła ciecz rozlała się we mnie uśmierzając przenikliwy ból, który towarzyszył mi po każdym zakończeniu stosunku. Oddychałem głęboko, czekając aż ciało Suzukiego opadnie na mnie, jednak do tego nie doszło. Zdezorientowany resztkami sił obróciłem się z powrotem na plecy. Chłopak stał przy komodzie, coś na niej robiąc. Nieudolnie próbowałem podnieść się do siadu, co zakomunikowałem donośnym sykiem. Ponownie odwrócił się w moją stronę. Podszedł do mnie i pomógł się podnieść. Podał mi swoją bluzkę. Popatrzyłem zdziwiony na niego, jednak posłusznie ją założyłem, przy okazji naciągając bokserki na tyłek.
- Takanori… - zaczął, chwytając mnie za ręce. Wpatrywałem się w niego swoimi szeroko rozwartymi czekoladowymi ślepiami, czekając na to, co ma zamiar powiedzieć. – Widzisz… Dużo nad tym myślałem… Nie chcę, aby łączyły nas tylko i wyłącznie relacje łóżkowe.
Zaniemówiłem. Czy on właśnie…
- Tak Takanori… Ja chyba cię kocham. – przysunął swoją twarz niebezpiecznie blisko mojej, po czym złożył na czole delikatny pocałunek. – Chyba na pewno, Maleńki.
Uklęknął przede mną , nadal trzymając kurczowo moje dłonie jakby się bał, że gdzieś mu ucieknę. Moją twarz oblał rumieniec. Z kieszeni wyjął drobne pudełeczko obite czerwonym materiałem.
- Tak więc… Byłbym zaszczycony, gdybyś chciał, umm… Zostać w przyszłości moim małżonkiem i funkcjonować jak normalna para. – otworzył pudełeczko, ukazując mi przepiękny pierścionek z białego złota z rubinowym oczkiem w kształcie drobnego serduszka.
Po moich policzkach znów pociekły łzy.
- Akira… Zawsze! Tak bardzo tego pragnąłem… - zsunąłem się na sam skraj łózka i objąłem chłopaka za szyję. Ten przybliżył się, abym całkowicie mógł wtulić się w jego nagi tors. – Kocham Cię Akiś…
- Ja ciebie też, Taka-chan – odparł ze śmiechem, głaszcząc mnie po głowie.
- Umm, ale Akiraaa… - zacząłem nieśmiało.
- Tak, kochanie?
- Ale nadal będziemy się kochać co wieczór…?
Odpowiedziano mi śmiechem.
- Skoro tylko chcesz, mój mały nimfomanie.

Również się roześmiałem. Nareszcie mogłem rzec, że jestem w pełni szczęśliwy. Ufnie wtuliłem się w mojego kochanka, a raczej już narzeczonego, po czym odpłynąłem w krainę snów, wiedząc, że gdy się obudzę on będzie obok. 

czwartek, 22 maja 2014

Satanista - rozdział 1



Beta: Asu-san

***


Takanori rozejrzał się zdezorientowany. Podszedł do okna i delikatnie je uchylił. Jego oczom ukazał się makabryczny widok. Jego jedyny towarzysz, Sabu-chan, wisiał głową w dół na pobliskim krzewie. Piesek wił się w agonii, a z jego ciała ciekły stróżki krwi.
W oddali przebłyskiwały dwie szybko oddalające się postacie. Jedna z nich ciągnęła za sobą siekierę. Widocznie chcieli skazać niewinnego zwierzaka na śmierć poprzez ścięcie, jednak wybrali bardziej brutalną alternatywę.
- Nie... - wyszeptał blondyn.
Zasunął szczelnie roletę, po czym przywarł do ściany i osunął się po niej na podłogę. Po jego policzkach zaczęły spływać kryształowe łzy. Było to zjawisko nowe, jako że Takanori nie płakał od dziecka. Można było rzec, iż nie potrafił tego robić. Tym razem emocje jednak wzięły górę.

Jasnowłosy popadł w histerię. Jego oddech przyspieszył, a serce chciało wyskoczyć z piersi. Szlochał i dławił się łzami.
Nagle przed jego oczami pojawiła się ciemność, a jego ciało bezwładnie upadło na podłogę, jakby znienacka została podana mu narkoza.


***


- Matsumoto Takanori. Matsumoto Takanori. Matsumoto Ta - ka - no - ri...

Obudziłem się w jakimś ciemnym, małym pomieszczeniu. Powiedziałbym, że na pierwszy rzut oka przypominał schowek na miotły, jednak istniał pewien problem... Nie mogłem rzucić okiem, gdyż nie widziałem nawet czubka własnego nosa. Podniosłem się do pozycji siedzącej. Wokół panowało przenikliwe zimno, którego jako tako nie czułem, ponieważ byłem wystarczająco rozgrzany dzięki wcześniejszej histerii. Do moich uszu dobiegł głos recytujący moje imię i nazwisko. Doskonale znałem ten głos. Należał on do mnie... W teorii.
- Wstań!
Dalej uparcie siedziałem. Z doświadczenia wiedziałem, że bycie wiernym wcale nie skończy się dobrze po mojej śmierci.


Z ciemności wyłoniła się niska postać. Prawie idealna replika mojej osoby. Prawie, gdyż jego oczy płonęły czerwienią. Krucze włosy z równie krwistymi, co ślepia istoty, końcówkami były dłuższe i inaczej ułożone. Spojrzałem na niego spod byka.
- Po co znów mnie tu sprowadzasz? - spytałem gniewnym tonem.
Mój klon podszedł do mnie, kręcąc głową z politowaniem. Jednym ruchem dłoni postawił mnie do pionu. Spojrzałem mu wprost w oczy.
- No, no... Cóż za odwaga. - zachichotał i obszedł mnie dookoła. Przywarł do mnie od tyłu i położył na mym ramieniu rękę. Wyprostowałem się, kierując wzrok przed siebie.
- Odpowiedz. - nakazałem mu zdecydowanie.
- Sabu-chan... Twój kochany Sabu-chan... Odszedł. Tak jak ja sprzed piętnastu laty. - powiedział drwiąco. Coś się we mnie zagotowało.
- Zamknij się... – wysyczałem, obracając głowę tak, aby móc na niego spojrzeć. W tym samym momencie ujął kształt mej twarzy w dłonie i subtelnie przejechał palcem w miejscach, gdzie jeszcze niedawno pojedyncze łzy żłobiły na niej niewidoczne koryta.
- No, wiesz ty co? Tak się do brata zwracać? - ponownie się zaśmiał.
- NIE JESTEŚ MOIM BRATEM! – krzyknąłem, odwracając się do niego przodem. - Nie musisz mnie zwodzić. Już raz się spotkaliśmy.
- Takanori, Takanori... - zmierzył mnie spojrzeniem. - Za naszym pierwszym spotkaniem byłem pewny, że jesteś stabilniejszy psychicznie. Tymczasem rozklejasz się na zwykłe wspomnienie o tym zapchlonym kundlu.
- Był wszystkim, co miałem...
- Sentymenty zostawmy na potem. - bezczelnie mi przerwał, znów obchodząc moją osobę dookoła. - Nie zapominaj, że służysz m n i e. Teraz liczy się tylko i wyłącznie zemsta za życie niewinnej istoty. Wiesz, kto tego dokonał oraz co masz z nim zrobić.


Demon wyszczerzył się w upiornym uśmiechu. Ewidentnie czekał na moją reakcję. Jak dotąd sam pan podziemi nie mieszał się w sprawy śmiertelników. Dlaczego więc miał się przejąć losem moim oraz mojego psa? Wyraźnie miał w tym jakiś interes. Nie widząc innego wyjścia, pokornie się zgodziłem. Żal po stracie towarzysza powoli zastępował niewyobrażalny gniew i nienawiść względem napastników.
- Wiedziałem, iż będziesz mi posłuszny. - ponownie do mnie podszedł - Wynagrodzę ci to po śmierci.
- Ty? - prychnąłem - Doprawdy nie widzi mi się wieczne smażenie się w piekle, patrząc na ciebie w prawdziwej postaci.
Wywrócił oczyma.
- Nie ufasz mi?
- Ani trochę.
- W takim razie, dziwię się, że targnąłeś się na tak odważny krok, jakim była konfrontacja ze mną. - parsknął śmiechem - Takanoriemu zachciało się czarować!
Moje policzki przybrały kolor rumianego jabłka. Ścisnąłem dłonie w piąstki, a mój oddech przyspieszył.
Mój klon chodził, a raczej wykonywał jakiś dziwny taniec szczęścia wokół mnie.
- Myślałeś, że ożywisz Takechiego, gdy zaczniesz się bawić czarną magią. Gdy JA ci pomogę. Pomyliłeś się, mój drogi. To, co jest martwe, martwe już pozostanie. Ale nie smuć się, mój drogi, patrząc na mnie, możesz ujrzeć jak wyglądałby teraz! Ty i on... Urodziliście się pod gwiazdą destrukcji! Pod MOJĄ gwiazdą! To było pewne, że jeden z was zabije drugiego i zboczy na słuszną ścieżkę satanizmu!
- Nie zabiłem go!
- Działasz instynktownie i nic cię nie powstrzyma! Masz w sobie moc, o jakiej marzy każdy śmiertelnik! Idź i zabij Tanabę Yutakę i Ishiharę Takemasę! Idź i zrób z nimi to, co oni zrobili z psem! Poświęć ich marne ciała na ofiarę dla twego jedynego pana!
- Wyjdź z mojej głowy!
- Odpraw rytuał!
- WYJDŹ!

Do mych uszu dobiegł ogłuszający, złowrogi śmiech. Wszystko znów objęła bezgraniczna ciemność, a ja robiłem się senny... Coraz bardziej... Senny...
____

Morning! (。・ω・)ノ゙

Otóż, szczerze powiem, nie spodziewałam się, że Satanista aż tak się spodoba! ;v; Chociaż komentarzy pod samą notką zbyt wielu nie było... >_< Ale okej, okej, nie czepiam się. :3 Szczerze powiedziawszy dawno nie czułam się tak dobrze w pisaniu, jak czuję się pisząc ten tasiemiec. Planowałam go już dwa-trzy miesiace temu, ze względu na wzgłębienie się w temat tego nurtu filozoficznego, tak więc myślę, że fakty rzeczywiste i fikcja/fantastyka będą się tutaj równoważyć. ;v; I oczywiście, przyszłe notki będą jeszcze dłuższe! Musicie mi tylko wybaczyć przerzucanie narracji, które prawdopodobnie zdarzy się dość częśto... >_> Ale pożyjemy, zobaczymy. No i na koniec serdecznie dziękuję Asu-san za zbetowanie. ♥










Tymczasem ja spadam do gejografii. Sayonara! ( ´ ▽ ` )ノ

czwartek, 8 maja 2014

Satanista - Prolog

Ano, więc na początek chciałbym podziękować Asu i Yuuriko, gdyż dzięki nim ponownie reaktywowałam bloga. ; - ;

---

Dźwięk tłuczonej porcelany rozległ się w małym, kuchennym pomieszczeniu. Wyrwany z zamyślenia blondyn uniósł swe lica i rozejrzał się po nim. 
- Sabu-chan... - wyszeptał. - Okaa-san nie będzie zadowolona...
Z niemałym trudem dźwignął swe drobne ciałko do góry. Dzięki licznym urazom, ranom i siniakom, podniesienie się z krzesła było dla niego wyzwaniem. Niczym zjawa, podszedł do blatu, na który wskoczył niesforny piesek. Na jego widok, psiak jak na komendę zaczął podskakiwać i merdać ogonem, poszczekując radośnie. W końcu stał przed nim jego pan, którego nie sposób było nie odróżnić. Takanori Matsumoto, bo tak ów młodzieniec się nazywał, był drobnej postury siedemnastolatkiem, z charakterystycznymi, delikatnymi rysami twarzy. Tlenione blond włoski i skryte za niebiesko-szarymi soczewkami, wiecznie podkreślone starannie wykonanym makijażem oczy, sprawiały wrażenie, iż swym wyglądem przypominał anioła.
Od dziecka był bardzo kruchym chłopcem. Wiecznie poniewierany przez rówieśników przez swe zainteresowania, poglądy czy nawet umiejętności, gdyż był wszechstronnie uzdolniony. Stoicki spokój i wręcz anielska cierpliwość pozwalały mu doskonalić swoje zdolności, bez względu na docinki innych.

Blondyn delikatnie podniósł ukochanego zwierzaka, następnie podszedł do drzwi prowadzących na ganek i uchylił je lekko. Przez drobną szparę natychmiastowo wdarły się promyki wschodzącego, wczesnoletniego słońca. Czując lekki powiew świeżego powietrza, Sabu-chan z gracją zeskoczył z rąk swego pana, po czym momentalnie zniknął za drzwiami.
Chłopak westchnął. Mimo tych wszystkich wybryków kochał Sabu-chan’a i nie wyobrażał sobie dalszego życia bez tej małej wredoty, która towarzyszyła mu od wczesnego dzieciństwa.  Starannie domknął za nim drzwi. Teraz na jego ramionach spoczywała odpowiedzialność, za ulubione, porcelanowe filiżanki rodzicielki, których szczątki leżały porozrzucane na kuchennej podłodze.
Po dłuższej chwili bezsensowego wpatrywania się w jeden z zbitych kawałków, postanowił uporządkować pomieszczenie. Przyklęknął i zaczął zbierać resztki porcelany, ostrzejszymi fragmentami jeszcze bardziej raniąc pokaleczone już dłonie. Marmurową podłogę przyzdobiły rubinowe krople. Takanori nie przejął się zbytnio utratą szkarłatnej cieczy. Był do tego przyzwyczajony.
Powoli podniósł się chwiejąc na boki. Uciskając lekko nadgarstek podszedł do jednej z kuchennych szafek i wyciągnął z niej kielich z czystego srebra. Oparł nadgarstek o jego skraj, pozwalając, aby krew swobodnie mogła spływać do jego wnętrza. 

Widząc ową scenę możnaby było pomyśleć, iż Takanori jest przerażającym psycholem, którego jakimś cudem jeszcze nie zamknęli. Nic bardziej mylnego. Robił to całkowicie świadomie. Swą krew składał w ofierze jedynemu panu rządzącemu światem duchowym jak i materialnym - samemu Szatanowi, z którym stanął twarzą w twarz, tego pamiętnego dnia, gdy stał się satanistą.

Któż podejrzewałby tego delikatnego chłopca o wyznawanie jednej z najbardziej znienawidzonych religii świata? Dawało mu to pewną przewagę - mógł w ciszy i spokoju oddać się praktykom uprawnia czarnej magii, dzięki czemu bez najmniejszego problemu mógł się pozbyć każdej niewygodnej osoby. Mimo to zawsze robił to w ostateczności. 

Kielich napełnił się do połowy. Takanori ponownie ucisnął nadgarstek, tym razem jednak pomagając sobie opaską uciskową, którą zwykł nosić przy sobie. Przykrył go również posrebrzanym naczyniem, po czym włożył do lodówki. Mógł sobie na to pozwolić - jego rodzice wyjechali służbowo, zostawiając syna samego. Sam nie spodziewał się też żadnych gości. 

Wtem z dworu dobiegł go skowyt psa.

---

Krótkie, nieprawdaż? Wyszłam z wprawy! ;_; Obiecuję, iż rozdział pierwszy, jak i pozostałe będą dłuższe. O ile oczywiście, ten tasiemiec przypadnie wam do gustu. :3 Bety nadal brak, notkę publikuje z telefonu. Wybaczcie mi. ;_;