Na początek, aby lepiej się wczuć:
Soundtrack 1:
Soundtrack 2:
***
"Japończycy,
którzy chcą się zabić, wybierają gęstwinę pod Fuji"
Młody, na
oko 18-letni chłopak zatrzymał się tuż obok owianego złą sławą lasu Aokigahara.
Przebył tu prosto z Yokohamy w jednym celu.
Nerwowo
chodził w kółko tuż obok bram wejścia do lasu. Powiadają, że samobójcę
rozpoznać można już na pierwszy rzut oka po jego zachowaniu. Lecz tutaj... Nie
było nikogo, kto mógłby go poznać. Nikogo, kto mógłby pomóc. Nawet patrol
policji nie zjawił się o tak później porze. Młodzieniec zdany był jedynie na
siebie i swój własny rozsądek. A może jego brak?
Przystanął
na moment przy jednej z drewnianych tabliczek ostrzegawczych, postawionych
przez miejscowe władze. "Twoje życie jest cennym darem od Twoich rodziców,
pomyśl o swoim rodzeństwie i dzieciach." głosiły wypisane na niej znaki.
Blondyn parsknął śmiechem.
"Jeśli
myślą, że powstrzyma mnie to od zamachu na życie, to grubo się mylą."
pomyślał.
Powoli
ruszył główną ścieżką w głąb lasu, rozmyślając o swoich dotychczasowych
przeżyciach. Nigdy nie miał depresji. Nie ciął się, nie podpalał, nie miał
żadnego zaburzenia. Co więc skłoniło go do tak odważnego czynu? Akira był w
końcu przystojny, inteligentny, zabawny. Posiadał dużo znajomych, kochającą
rodzinę. Grał w zespole, jeździł na harley'u, chodził na siłownię. Kończył
jedną z najlepszych szkół w prefekturze. Można powiedzieć, że wygrał życie.
Gdy las po
jego obu stronach zaczął gęstnąć zatrzymał się. Z kieszeni jeansów wyciągnął
pomięte zdjęcie, na którym widniał na oko 16-letni chłopiec o drobnej posturze,
delikatnych rysach twarzy i blond włoskach. Szeroki uśmiech wskazywał, że w
chwili zrobienia zdjęcia był szczęśliwy. Ubrany w białe ciuchy przypominał
lekko buntowniczego aniołka.
Przez usta
osiemnastolatka przemknął cień uśmiechu, jednak zniknął równie szybko, co się
pojawił. Przybliżył zdjęcie do swojej twarzy, następnie złożył na nim delikatny
pocałunek.
-
Przepraszam, Takanori... - wyszeptał. - Kocham cię, bardziej niż ktokolwiek
kochał. Naprawdę nie chciałem, aby to się tak zakończyło, ale...
Skręcił w
prawo. Powoli ruszył w gęstwinę, z każdym krokiem coraz bardziej zgłębiając się
w labirynt drzew i krzewów.
- ...nie
mam innego wyboru.
Z nieba
zaczął padać deszcz. Blondyn ponownie schował zdjęcie, nie chcąc, aby uległo
zniszczeniu, choć wiedział, że z biegiem czasu stanie się to nieuniknione.
Bolał go ten fakt. Chciał, aby Takanori był szczęśliwy, jak w chwili, gdy
zrobił mu to zdjęcie. Dlatego chciał, aby trwało w stanie idealnym przez
miesiące, lata, czy nawet wieki po jego śmierci. Tuż przy jego ciele.
W powietrzu
dało się wyczuć odór zgnilizny. Doszedł do alei wiszących ciał. W nocnym
świetle księżyca, które prześwitywało przez korony drzew, wydawały się jeszcze
bardziej złowieszcze, upiorne, jak i tajemnicze czy delikatne zarazem. Pozapadane
oczodoły wydawały się wpatrywać w jego osobę, zapraszając ją do ich świata.
Świata bez zmartwień, trosk. Błogiej, wiecznej ciszy. Tam, gdzie wszystko jest
idealne.
W końcu,
każdy z nich miał rodzinę. Każdy prowadził normalne życie, podobnie jak on. I
każdy miał powód, aby odejść. Uciec od brutalnej rzeczywistości, klęsk,
mniejszych lub większych niepowodzeń. A może chcieli umrzeć godnie, podobnie
jak dawni samurajowie popełnić coś na podobieństwo harakiri?
Wbrew
tradycji, Akira wiedział, że godna śmierć nie istnieje. Można godnie żyć, ale
nie umrzeć.
Chcąc
okazać szacunek wisielcom, chłopak złożył pokłon w ich stronę, po czym ruszył w
przeciwnym kierunku. Nie chciał, aby widzieli, jak umiera.
Zatrzymał
się przy jednym z wyższych drzew. Z plecaka wyciągnął gruby szur, który
zarzucił na jedną z gałęzi i przywiązał solidnie. Następnie wszedł na głaz
umiejscowiony tuż pod nią. W dłonie ujął koniec sznura, zabójczą pętlę, którą
nałożył na swą szyję. Po raz ostatni rozejrzał się wokół. Spojrzał w niebo, na
którym dostrzegł Oriona, ulubioną konstelację jego kochanka. Może on również
wpatrywał się właśnie w niebo, które mimo przelotnego deszczu zachowało swą
czystość? Srebrzysta poświata oświeciła jego twarz. Nie było jeszcze za późno.
Mógł zrezygnować. Jednak nie zrobił tego. Ścisnął w dłoni zdjęcie ukochanego, a
po chwili skoczył.
Sznur
zakleszczył się na jego szyi. Chłopak zacisnął mocno powieki. Nie mogąc
zaczerpnąć powietrza. wydał ostatnie tchnienie.
- K-kocham
cię, Taka... - wykasłał.
Rzucał się
na boki jeszcze przez kilka minut. Dłużej nie mógł. Wskutek ucisku na tętnice
szyjne został przerwany dopływ krwi do mózgu. Niedługo po tym nastąpiło
przerwanie rdzenia kręgowego, co skutkowało natychmiastowym zgonem chłopaka.
Jego głowa
bezwładnie opadła w dół. Wzmagający się wiatr lekko kołysał martwym ciałem.
Morze Drzew pochłonęło kolejnego nieszczęśnika, który zginął poprzez
nieszczęśliwą miłość...
***
[Takanori]
- Są jakieś
wieści?
- Nadal
nic. Takanori nie dramatyzuj, on jest pełnoletni. Po prostu uciekł, chciał
zacząć żyć na nowo, daleko stąd. Nic mu nie jest. Znam go. - jego siostra jak
zwykle próbowała mnie spławić tą samą gadką. Tym razem jednak nie drążyłem
tematu i pozwoliłem jej wyjść.
Minął już ponad
miesiąc od zniknięcia Akiry. Zostawił wszystko, wziął motor i po prostu
odjechał. To nie było w jego stylu. Zawsze wracał po maksymalnie 3 dniach.
Czułem w kościach, że coś mu się stało, coś jest nie tak.
Wiedziałem,
że zrobił to z mojej winy.
Przed tym
wydarzeniem pokłóciliśmy się. Nie była to zwykła kłótnia. On... On mnie
zdradził. Z dziewczyną, na imprezie. Przespał się z nią, niczym z tanią dziwką.
Wykrzyczałem mu w twarz najgorsze obelgi, jakie tylko znałem, mimo to w głowie
utkwił mi jeden, jedyny dialog, przez który nocami nie mogłem spać:
"- A
więc, co twoim zdaniem mam teraz zrobić?
- Najlepiej
to idź się zabij, siebie i tę zdzirę!"
Wyszedłem
na zewnątrz. Nie mogłem usiedzieć w miejscu, siedzieć bezczynnie. Na własną
rękę przeszukałem okolicę, jednak bez większego skutku. Próbowałem dzwonić,
wysyłałem smsy... Wszystkie starania na nic, przepadł jak kamień w wodę.
Na spacer
wybrałem zwyczajową trasę poprzez park, do którego często zabierał mnie Akira.
O tej porze roku wyglądał przepięknie. Brukowana aleja przyozdobiona była
płatkami kwiatów wiśni, które namiętnie obsypywały ją różowym deszczem. Ptaki
wesoło ćwierkały wśród ich konarów, natomiast kaczki z radością rozpoczynały
swój okres lęgowy. Powietrze po deszczu było rześkie i wilgotne. Nic nie
wychodziło poza granice normalności, poza jednym, malutkim szczegółem.
Gdy
przycupnąłem na ławce, aby pogapić się na uprawiające miłość kaczki przy
jeziorze, jeszcze raz przeanalizować sytuację i zebrać myśli, do moich uszu
dobiegł cichy pisk. Normalnie zignorowałbym taką błahostkę, gdyby nie fakt, że
dobiegało z pozostawionego zaraz tuż obok ławeczki kartonowego opakowania.
Chcąc czy też nie, ciekawość wzięła górę. Przesunąłem się na sam skraj
drewnianego siedzenia, pozwalając, aby starte krople deszczu wsiąknęły w moje
spodnie, następnie delikatnie podniosłem pudełeczko i położyłem na swoich
kolanach. Powoli rozchyliłem wieko, a widok jaki ujrzałem wprost chwycił mnie
za serce. Przez moment zapomniałem o Akirze.
Na dnie
pakunku leżał maleńki kotek. Powoli wyciągnąłem z niego kocię i przytuliłem do
piersi. Idealnie mieścił mi się w dłoniach. Na oko miał może nieco ponad
miesiąc.
- Kto cię
tu zostawił, kochany? – wyszeptałem przyglądając się zwierzątku, które uchyliło
oczka i przypatrywało się mojej osobie z zaciekawieniem, jak i strachem.
Kolor
sierści miał czarny, natomiast wokół pyszczka posiadał „obręcz” koloru białego,
która przypominała założoną na nos opaskę. Uśmiechnąłem się smutno. Wzrok miał
lekko urwisowaty, lecz poczciwy, tęczówki koloru czystego nieba.
Kociak
wierzgał niespokojnie nogami, chcąc bardziej wtulić się w mój tors w
poszukiwaniu ciepła. Był wyziębiony i najprawdopodobniej głodny. Okryłem go
bluzką, po czym wstałem, udając się następnie w drogę powrotną.
- Nazwę
cię… Aki.
Po powrocie
do domu od razu zająłem się Akim. Tak też minęły mi kolejne 2 miesiące. Rodzina
Akiry nareszcie poszła po rozum do głowy i zleciła jego poszukiwania. Otrzymał
status zaginionego. Poszukiwała go policja w całym kraju, jednak nadal bez
skutku.
Oczywiście
ja również je prowadziłem. Na własną rękę, ale cóż... Inaczej się nie da. Aki
towarzyszył mi przy każdej podróży. Został ochrzczony pierwszym kotem
tropiącym.
Naszym
kolejnym celem była Aokigahara. Las samobójców. Długo zwlekałem z tym miejscem,
obawiając się najgorszego, lecz w końcu trzeba było się przełamać. To trwa zbyt
długo.
Wybraliśmy
się tam wczesnym rankiem, aby ominąć straż, czy spojrzeń niepożądanych osób.
Las spowity był gęstą mgłą. Ciszę przerywały jedynie moje kroki. Podszedłem do
ostrzegawczej tablicy na początku ścieżki i pogrążyłem się w chwilowej zadumie.
Byłem tutaj wcześniej dwa razy. Według przesądów trzeci wraca się tylko z
jednego powodu…
Kot zwinnie
zeskoczył z mojego ramienia na grząskie podłoże. Zamiauczał coś, najwyraźniej
do siebie, niezadowolony, po czym nagle gwałtownie się ożywił. Jak rażony
piorunem pobiegł w stronę lasu, przez co zmuszony byłem również zagłębić się w
gęstwinę, chociażby w poszukiwaniu ukochanego pupila.
Ku mojemu
zdziwieniu zwierzak nie zboczył od razu z głównej ścieżki. Szedł wolnym,
wyrafinowanym krokiem z dumnie uniesionym do góry ogonem, co parę chwil
sprawdzając, czy aby na pewno podążam za nim.
Po około
piętnastu minutach marszu, Aki zatrzymał się, następnie pomrukiem zakomunikował
zejście ze ścieżki. Skierował się na prawo, co powtórzyłem po nim niczym cień.
Nie mam pojęcia co skłoniło mnie do chodzenia po lesie pełnym zmarłych dusz za
kotem, który nawet 1/4 życia nie przeżył.
Nagle
potknąłem się o konar drzewa, co skutkowało upadkiem. Niemalże przygniotłem
zwierzaka, który w porę odskoczył w bok, przeraźliwie miaucząc. Już miałem się
wyzbierać, jednak to co ujrzałem po rozchyleniu powiek odebrało mi władzę w
ciele. Wisielce (dop. bety - nie wiem jak zamienić to słowo… Teoretycznie tak
się nie mówi ani nie pisze, ale innego zamiennika nie mam, więc… Niech tak
będzie :3). Prawdziwa aleja wisielców. Fetor rozkładających się ciał zaczął
drażnić moje nozdrza. Ciała kołysały się lekko w rytm wiatru. Co niektóre
oświetlane przez promyki wczesno porannego słońca zdawały się przemawiać do
mnie, hipnotyzować.
"Chodź
do nas" przemknęło mi w myślach. Zerwałem się na równe nogi, starając się
wycofać.
- Akira -
zawołałem w kierunku kota, który nadal przyglądał się zmarłym.
Odwrócił
się w moim kierunku, następnie zaczął wycofywać. Jednak zamiast iść w kierunku
drogi, udał się jeszcze głębiej w las. Poszedłem za nim.
Zauważyłem
wielkie, stare drzewo. Na jego widok mój pupil zaczął wariować. Obiegł je wokół
i zatrzymał się, najwyraźniej, po drugiej stronie. Bojąc się tego co tam ujrzę,
powoli ruszyłem w tamtym kierunku.
Widok
powalił mnie na kolana.
Akira.
Mój
Akira...
A raczej
jego powoli rozkładające się ciało. Nawet nie spostrzegłem, gdy znalazłem się
na ziemi zalany łzami. Pod jego ciałem leżała moja fotografia sprzed roku. Z
naszej pierwszej, oficjalnej randki. Była już zniszczona, jednak moja twarz
nadal była doskonale widoczna.
- Akira... –
wyszeptałem, kierując swe spojrzenie ku ciału. - Pamiętasz...? Wtedy... Wtedy
obiecałeś, że będziemy już zawsze razem... Że mnie nie zostawisz... A jednak...
Jednak to zrobiłeś...
Nawet nie
zauważyłem, gdy przy mnie znalazł się kot. Wpatrywał się we mnie swoimi błyszczącymi,
szafirowymi oczami. Powoli wspiął się na moim torsie, aby zlizać z mojej twarzy
cieknące strumieniami łzy.
"Jestem
przy tobie, cały czas..." przemknęło mi przez głowę. Ponownie spojrzałem
to na zwierzaka, to na martwego ukochanego.
Czyżby
teoria z reinkarnacją okazała się prawdziwa...?
Pociągnąłem
nosem i skinąłem głową w jego kierunku. Rozsunąłem plecak. Wyciągnąłem z niego
najmocniejsze leki nasenne, jakie udało mi się dostać wraz z wodą. Ułożyłem się
wygodnie pod drzewem, następnie wysypałem na trzęsącą się dłoń garść tabletek.
- No to...
Raz się żyje...
Wziąłem
wszystkie na raz i popiłem wodą. Głaszcząc kota czekałem. Czekałem na sen, do
którego kołysanką było jego mruczenie. Mruczenie Akiry.
***
- Czas
zgonu?
- Dwa
tygodnie temu, około szóstej nad ranem. Przedawkował leki.
- A ten
drugi? Wisielec?
- Z trzy i
pół miesiąca temu, na oko. Kiedy dokładnie wykaże sekcje.
- Wiesz co,
Masashi? Żal mi ich...
- Nic nie
zrobisz, Meiko. Gejowska miłość jest bez przyszłości.
Czy aby na
pewno?
Dwa koty
splotły swe ogony, przyglądając się oczyszczaniu Aokigahary z ciał osób, które
targnęły się w nim na swe życie.
愛は死んだことはありません。
***
Krotka rozgrzewka przed Satanista. Co sadzicie? :3